Montag, 19. Oktober 2015

Byron Bay und unser eigener Himmel auf Erden


Wieso Byron Bay?

Diese Frage lässt sich einfach beantworten: Es ist dort wunderschön! Bei Byron Bay handelt es sich um ein kleines Städchen in New South Wales, das an der Grenze zu Queensland liegt. Mit vielen Bars, Restaurants, Souvenirläden, breiten Stränden und einem magisch wirkenden Leuchtturm ist Byron ein beliebtes Ziel für Australier und natürlich Touristen. Die Stadt ist auch als Hippieort bekannt was besonders durch zwei Merkmale bestätigt wurde: 1. Überall waren blumenbemalte Busse und Caravans. 2. Konnte man (besonders abends) den Geruch von Cannabis wahrnehmen - einfach hippielike! Die Stimmung war in der Stadt auch dementsprechend locker und alle gut drauf. Byron Bay für uns ein guter-Laune-Ort.

Unsere Unterkunft, die ein bisschen hinter der Stadt liegt, erreichten wir am Nachmittag des Tages. Wir stellten fest, dass die Entscheidung Airbnb zu nutzen auch diesmal genau die richtige war. Das Haus in dem wir für die nächsten drei Nächte zu Gast sein sollten war sauber, aufgeräumt und mit einem eigenen, angenehmen Flair. Unser Gastgeber Luke stellte uns zudem Insiderinfos über geheime Strände zur Verfügung auf die wir auch zurückgreifen sollten...

Nachdem wir ausgepackt haben erreichten wir den naheliegensten Strand noch rechtzeitig zum Sonnenuntergang: 

 

Die geheimen Strände um Byron

Am nächsten Morgen haben wir uns zum Ziel gesetzt, die zuvor angesprochenen, geheimen Strände aufzusuchen. Nach einer kurzen Wegbeschreibung unseres Gastgebers geht es auch schon los und wir machen uns auf die Suche. *Spannung*

Auf einem Feldweg und entlang einem Abgrund kämpfen wir uns mit unserem Mietwagen zum geheimen Strand. Ganz zum Strand schaffen wir es mit dem Auto dann doch nicht. Irgendwann ist der Weg zu Ende und es heißt den Rest zu Fuß zu bewältigen. Durch Busch und entlang einem Kliff irren wir, mehr als das wir es wissen, Richtung Strand. 


Irgendwann lichtet sich das Buschwerk und wir erspähen den wunderbaren Strand. *Trommelwirbel*


  






Den restlichen Tag verbringen wir auf unserem ganz privaten Strand 
- unserem eigenen himmel auf Erden!

Auf zum Leuchtturm!

Am letzten Tag unseres Aufenthaltes machen wir den für Byron berühmten "Lighthouse-Walk": Es handelt sich dabei um eine Art Wanderweg um und hin zum Leuchtturm der Stadt. 

(3,7 km loop)


Die Aussicht, die einem dort geboten wird ist wunderschön und wir machen alle gefühlte 10m halt, um Fotos zu schießen oder um einfach nur zu genießen. 





Entlang des Weges kommen wir auch an dem weitesten östlich gelegenen Punkt des Landes (bezogen auf das Festland).


Das der Punkt gerade in Byron ist wussten wir nicht doch es sollte nicht die einzige Überaschung bleiben... *Spannung*

Wir hatten das Glück weitere Buckelwale zu sehen. Die Giganten, die wir bereits auf einem Katamaran besucht haben, gaben uns diesmal von alleine die Ehre. Ganz nahe am Kliff boten sie uns eine Show mit Fontänen und Überschlägen. Auch Delfine gesellten sich dazu und erst dann wurde uns bewusst wie groß die Wale wirklich sind. Leider kann man das auf dem folgenden Bild nicht wirklich erkennen, aber ich hoffe ihr findet trotzdem Gefallen daran: 


Last but not least, das Ziel unserer Wanderung - der Leuchtturm von Byron:


Mit dem Abstieg vom Leuchtturm neigte sich auch der Aufenthalt in Byron Bay seinem Ende zu. Die Stadt und besonders der geheime Strand waren für uns der bislang schönste Ort den wir besucht haben. Am nächsten Tag ging es zurück zu einem anderen schönen Ort, es ging zurück nach Brisbane!




Vielen Dank fürs Lesen und viele Grüße aus Down Under!
Bis zum nächsten Post ;)
Ania & Patrick

Byron Bay i nasz prywatny raj!

Dlaczego Byron Bay?

Bo jest tam pięknie! To niewielkie miasteczko położone na wybrzeżu, na północy Nowej Południowej Walii. Są tam piękne szerokie plaże, wysokie i groźne klify, magiczna latarnia morska, urocze knajpki, cudne sklepiki i wiecznie wyluzowana atmosfera. Byron Bay to raj dla surferów, oaza dla hipisów i cel dla backpakersów z całego świata. Z Brisbane do Byron jedzie się około dwie godziny, więc wypożyczamy auto, pakujemy nasze manele i ruszamy. 

Na miejsce dojeżdżamy po południu. Zarówno nasz pokój, jak i całe mieszkanie jest bardzo przytulne i czyste, a nasz gospodarz - Luke bardzo miły. Kolejny raz serwis Airbnb okazał się strzałem w dziesiątkę. 
Ogarniamy wszystkie nasze rzeczy i maszerujemy na plażę. Udało nam się zdążyć na zachód słońca ;)

Sekrety Zatoki Byron

Następnego dnia w rozmowie z Lukiem dowiadujemy się o sekretnej plaży w pobliżu, o której wiedzą jedynie lokalni mieszkańcy Byron.  Wdzięczni Lukowi za wszelkie informacje, jak tą plażę znaleźć - wskakujemy w auto i ruszamy. Droga prowadzi przez las, jest kręta i wąska. Z jednej strony urwisko, z drugiej ściana ze skałami. Między drzewami widzimy przebijający błękit oceanu. Dojeżdżamy do końca drogi. Dalej idziemy na piechotę - schodzimy zboczem klifu aż na sam dół.
To co widzimy na mecie, zapiera nam dech w piersiach. Nie wiemy, co powiedzieć. Plaża jest pusta. Cała dla nas! Słońce grzeje, ocean szumi, piasek skrzypi pod naszymi nogami. Jest cudownie. Jak z obrazka. Aż nierealnie. Musimy się uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy to nie jest sen! Auć - nie jest!!! To się dzieje naprawdę - jesteśmy w raju!









Na plaży spędzamy cały dzień - nie chcemy opuszczać tego miejsca.

Na latarnię marsz!

Ostatni dzień w Byron spędzamy maszerując na latarnię. Trasa wędrówki nie jest długa - ma około 4km, i przebiega wzdłuż wybrzeża. Widoki znów - są jak namalowane. Co chwilę stajemy i nie możemy przestać podziwiać. Zatrzymujemy się też na jednym z punktów widokowych, który okazuje się najbardziej wysuniętym na wschód punktem głównego lądu Australii. Wpatrujemy się w bezkres oceanu i.... dostrzegamy fontanny wody! To znany nam już dowód na obecność humbaków! Widzimy dwa potężne okazy i jeden mniejszy w otoczeniu delfinów! Co za widok! Jak się okazuje - nie trzeba wypływać na głębokie wody, żeby je zobaczyć! 
Kolejny cudowny dzień w Byron Bay - to miasteczko skradło nasze serca!












Byron Bay, a szczególnie sekretna plaża, to najpiękniejsze miejsce, w którym byliśmy. 
Nie wyobrażam sobie, że gdzieś może być piękniej.
Wracamy do naszego pokoju troszkę smutni, że nasz pobyt tu dobiega już końca, bo chciałoby tu się zostać na zawsze. Kładziemy się spać, rano wracamy do Brisbane ;)

Buziaki :*
Ania i Patrick


Freitag, 2. Oktober 2015

Whale Watching czyli nasze spotkanie z wielorybami

Wędrówki wielorybów przy wschodnim wybrzeżu Australii

Whale watching czyli obserwowanie wielorybów, to jedna z najciekawszych i najbardziej popularnych atrakcji na wschodnim wybrzeżu Australii. Humbaki - inaczej długopłetwowce oceaniczne, należą do największych wielorybów świata (ich przeciętna waga to 30 ton, a sama ich płetwa może mieć do 3 metrów długości!), wędrują rokrocznie między majem a listopadem wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii z południa na północ, w poszukiwaniu lepszych warunków rozrodczych. Można je obserwować z brzegu, bo nie wstydzą się wyskakiwać z wody, żeby pokazać się turystom, można też wybrać się na rejs katamaranem i obserwować je z pokładu statku, zaledwie kilka metrów za burtą. I my właśnie na tę drugą opcję się zdecydowaliśmy. Bilety znaleźliśmy przez Groupon ;)

The Spirit of Gold Coast

Żeby zdążyć na rejs wstajemy wcześnie, bo z Brisbane do Gold Coast czyli miejsca, z którego wypływamy mamy 80 kilometrów. Wskakujemy w autobus, pociąg i jeszcze jeden autobus i docieramy na czas. Czeka na nas już katamaran o dźwięcznej nazwie Spirit of Gold Coast  (spirit=duch, dusza, Gold Coast=Złote Wybrzeże) i przesympatyczna załoga. Na powitanie dostajemy  kawkę na rozgrzanie (bo tego dnia mocno wieje) i ciacha. Po objaśnieniu przez załogę wszystkich zasad - startujemy. Wypływamy z zatoki prosto w bezkres Pacyfiku. I tak jak przy wypływaniu z zatoczki statek sunął gładko po wodzie, tak w momencie wpłynięcia na "głębokie wody" zaczęło bujać. Bujało mocno i bez przerwy, więc mój organizm postanowił przypomnieć sobie o chorobie morskiej... Na szczęście załoga statku była na takich gagatków jak ja dobrze przygotowana. Zimny okład na czoło i kark, butelkę z wodą do ręki, bezustanną wymianę woreczków (wiadomo jakich) i swoje odosobnione miejsce miałam zapewnione. Większość rejsu spędzam na tyłach statku, podobnie jak 1/4 osób chcących zobaczyć te piękne stworzenia. Patrick - widząc mnie w takim stanie - nie odstępował mnie na krok, a wizja kolejnych 3 godzin na pokładzie, przerażała nas obu. Na szczęście po kilkunastu minutach mając taką opiekę ze strony załogi, Patrick - wiedząc, że zostawia mnie w dobrych rękach- wrócił na dziób statku z gotowym aparatem i kamerą, żeby uwiecznić dla mnie i dla Was te ogromne stworzenia. 

Rozglądamy się!

Polecenie załogi po wypłynięciu na głębiny było jasne: każdy wypatruje wielorybów! Szczególną uwagę mamy zwracać na fontanny wody, bo to one są oznaką obecności humbaków. Po dłuższej chwili - pokazały się! Na początku nie było łatwo się do nich zbliżyć, bo nie są to przecież oswojone zwierzątka, do których można podpłynąć, żeby je pogłaskać. One nie mają w zwyczaju obcować z ludźmi. Tak więc, od momentu zobaczenia pierwszej "fontanny" wieloryby zwodziły nas pokazując się a to z prawej strony, a to z tyłu statku (na moje szczęście), a to z lewej, co dla osób na katamaranie oznaczało skręcanie, zawracanie, przyspieszanie i nagłe zatrzymywanie się - nie ma co się dziwić, że niektórym żołądki przewracały się do góry nogami ;) Wszystko pod dyktando wielorybów. Podpływaliśmy najbliżej jak nam pozwoliły. Widzieliśmy kilka grup po 3 osobniki i kilka par. Mimo, że nie mieliśmy szansy zobaczyć ich z bliska, to i tak odległość na którą pozwoliły nam się zbliżyć była dla nas wystarczająca. 
Z rejsu wróciliśmy zadowoleni, bo chociaż mój żołądek fikał salta, to strasznie się cieszę, że mogłam zobaczyć te piękne stworzenia na własne oczy. A dzięki dzielnemu Patrickowi z żołądkiem ze stali, możemy podzielić się z Wami widokiem tych olbrzymów:









Buziaki :*
Ania i Patrick 

Donnerstag, 1. Oktober 2015

Whale Watching

Walwanderung an der Ostküste Australiens

Zwischen Mai und November können an der australischen Ostküste die größten Säugetiere der Welt beobachtet werden und auch wir wollten uns diese Chance nicht entgehen lassen. Über Groupon kauften wir Tickets für Whale Watching von einem Katamaran mit dem hübschen Namen - the Spirit of Gold Coast! Das Schiff brachte uns ganz nah ran und wir konnten die Wale aus ca. 10 Metern  bestaunen. Bei den Walen, die uns an diesem Tag die Ehre gaben, handelte es sich um Buckelwale. Sie werden bis zu 15 Meter lang und wiegen im Durchschnitt ca. 30 Tonnen.

 

The Spirit of Gold Coast

Das Unternehmen mit dem wir die Buckelwale boachten sollten stellte sich als ein Volltreffer heraus. Alle Mitarbeiter der Spirit of Gold Cost waren freundlich und sehr sehr hilfsbereit (wieso ich das hilfsbereit so betone? dazu gleich mehr). Bevor es losging wurden allen Gästen Kekse und Kaffee angeboten und ich langte natürlich ordentlich zu - bei Cookies werde ich immer schwach *zwinker*.

Nach kurzer Sicherheitseinführung ging es auch schon los. Der Anlegeplatz des Schiffes befindet sich nicht direkt am offenen Meer sondern in einer Art Bucht, die es zunächst zu durchqueren galt. Das Wasser war dort noch angenehm ruhig und das Boot glit sanft dahin *wie poetisch*. Nachdem wir aber diese "Bucht" verlassen haben began es zu wackeln und bereits nach einer kurzer Strecke waren die ersten Gäste seekrank. Die Mitarbeiter des Schiffes waren vorbereitet und haben fleißig Kotztüten verteilt und Haare gehalten. Es war echt ein grandioser Service! Aber zurück zu den Walen...

 

Ausschau halten!

Die Anweisungen der Crew waren klar: Alle mussten Ausschau halten und besonders auf Wasserfontänen achten, die die Position der Wale verrieten. Nach einigem Suchen, konnten die Wale dann ausfindig gemacht werden und die Verfolgung began! Es war zunächst nicht so einfach uns zu nähern, weil jedesmal wenn wir dachten wir wären nahe dran, tauchten die Wale unter und tauchten 15 - 20 Meter an anderer Stelle wieder auf. Für den Katamaran und die Gäste hieß es damit: Wenden, drehen, beschleunigen, abbremsen, stoppen. Durch die Wellen war das für den Magen doppelt so anstrengend, aber wir hielten uns wacker (mehr oder weniger). Während des Ausflugs stießen wir letztlich auf eine Menge von Walen, die sich in kleineren Gruppen von zwei bzw. drei Exemplaren bewegten. Hier die besten Aufnahmen des Tages:








Vielen Dank fürs Lesen und viele Grüße aus Down Under!
Bis zum nächsten Post ;)
Ania & Patrick