Samstag, 19. September 2015

Pierwszy tydzień

Nadal bez koali i kangurów



W pierwszym tygodniu nie było żadnych interesujących zwierząt, o których mogłabym Wam napisać. Wszystkie kangury, koale, węże czy pająki omijały nas szerokim łukiem. Nie, żebym narzekała, bo pająki i węże mogę podziwiać z bezpiecznej odległości... 

Przez jet lag nasze pierwsze dni w Australii były bardzo krótkie, a noce bezsenne. Dopadło nas też przeziębienie, które mocno ostudziło nasz zapał do "poznania nieznanego".  Skupiliśmy się więc na dopięciu wszystkich organizacyjnych spraw związanych z długim pobytem w obcym państwie i odkryciu okolicy w której mieszkamy. West End czyli Zachodni Koniec - to urocza, wypełniona przez studentów i nieskończoną ilość maleńkich restauracji dzielnica Brisbane. Nie jest to, jak by można wnioskować z nazwy koniec miasta - do samego centrum mamy 25 minut spokojnego spaceru. Wejście do centrum mostem Victoria jest pierwszym widokiem, który zapiera mi dech w piersiach. Nie mogę się napatrzeć. Cała dzielnica biznesowa położona jest na brzegu rzeki i wygląda imponująco.

Australia leży na "drugiej stronie Świata", pory roku są na odwrót z Polską, a australijska zima nijak się ma do mroźnych zim w naszej ojczyźnie. Przylatując tutaj wiedzieliśmy, że zimy są łagodne (około 23°C w dzień). Niestety zapomnieliśmy, że słoneczko szybko zachodzi i po 18.00 robi się chłodno, a nawet zimno (temperatura w nocy spadała do 7°C ) i przez tą naszą lekkomyślność i lekkie ubranie - złapaliśmy przeziębienie.

Poniższe zdjęcia pokazują troszkę z naszych pierwszych wycieczek po mieście ;)





Wiedzieliście, że Hungry Jack's w Australii to znany w Europie Burger King?










Buziaki :*
Ania i Patrick

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen